DODAJ SIĘ DO OBSERWATORÓW ->
Skoro już zostałam blogerką, to napiszę ten pierwszy właściwy post dotyczący moich makaronikowych prób.
Przed pierwszą próbą zrobienia makaroników byłam w wielu sklepach poszukując mąki migdałowej albo zmielonych migdałów. Nie było to łatwe, bo w tak małym mieście jakim są Skierniewice ciężko o takie produkty. Na szczęście w TESCO znalazłam "tarte migdały". Niewielka paczka kosztowała prawie 10zł (zdzierstwo), ale kupiłam, bo o makaronikach myślałam nonstop. Na tych samych zakupach kupiłam także zestaw plastikowych szpatułek, co było strzałem w 10! Jeszcze przed pierwszym ich zrobieniem i BA! przed pierwszym ich spróbowaniem zostałam ich wielką fanką i maniaczką ich robienia. Wracając do problemów z jakimi borykałam się jeszcze przed startem, okazało się, że "tarte migdały" są starte z łupinami a poza tym są w nich wielkie grudy migdałów. Nie był to dobry znak, ale nie przejmowałam się tym.
Pierwszy przepis jaki zastosowałam to był... o ile dobrze pamiętam ten z ALLRECIPES.PL. Jest tam filmik i myślałam, że wyjdą idealnie. No niestety tak nie było. Po pierwsze : wyszło mi tego baardzo dużo! O dużo za dużo. Nie wyglądało to jak na filmiku. Zrobiłam trzy rodzaje : z kawą rozpuszczalną zmieloną, z kakao i naturalne. Po wylaniu kropek na ciasto wyszło chyba z 7 blach! Podczas mieszania itd używałam podpowiedzi BEZGLUTENOWEJ BABECZKI. Były bardzo przydatne, lecz... Pierwsze makaronsy (kawowe) wyszły okropnie. Właściwie to to są te niewypały :
Jak dla mnie - koniec świata. Użyłam jednej z podpowiedzi tj pieczenie w niskiej temperaturze (bez czekania) przez 5min a potem w wyzszej przez 7-8. Jak widać to zły pomysł. Na samym początku się popękały i nie było mowy o kluczowej falbance.
Kolejne blachy kropek (kakaowe) zrobiłam trochę inaczej. Poczekałam tą godzine, ale nie było skorupki, i tak włożyłam do piekarnika i ... wyszły zwykłe migdałowe ciastka do kawy.
Kolejne niepowodzenie. Nie wiedziałam co robić, a zostały jeszcze chyba 2 lub 3 blachy. Zdenerwowałam się i zostawiłam je na kilka godzin, a że przeszkadzały w kuchni to włożyłam je do trochę ciepłego piekarnika na około 3godziny i... wtedy ruszyło!
Te po upieczeniu wyszły tak. Falbanka jak widać poszła każdym możliwym miejscem. No ale w smaku to było to!
Niektóre z nich jednak prawidłowo wypuściły falbankę i można było je sfotografować. Tym razem dodałam rozpuszczonej czekolady, która potem mocno stwardniała. No nie był to szczyt moich marzeń, ale wiedziałam, że moja przygoda się rozpoczęła :D!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz